czwartek, 11 grudnia 2014

Wyjątkowe książki nie tylko na wyjątkowy czas

Dziś wyjątkowo blog Mały Kościół bierze udział w projekcie międzyblogowym. Projekt nazywa się Przygody z Książką i normalnie - ja, Mila - posty biorące udział w projekcie umieszczam na drugim moim blogu, czyli w Milowym Lesie. A dzisiejszy post jest wyjątkowy i wyjątkowo mi tu pasuje, bo będzie o wyjątkowych książkach.

Grudzień (i adwent) to czas również wyjątkowy - czas przygotowań do świąt Bożego Narodzenia. Czas, kiedy przypominamy sobie o tym, że może byłoby warto poczytać dzieciom Biblię (jeśli nie robimy tego na codzień), żeby święta nie stały się dla nich tylko tradycją układania prezentów pod pięknie ubraną choinką, ale też jakimś głębszym przeżyciem. I mimo, że jesteśmy już w połowie tego czasu i prawdopodobnie nie zdążymy przygotować drzewka Jessego (choć moim zdaniem ta tradycja jest warta uwagi, niestety w tym roku również nie zdążyłam) to na to, by zacząć czytać z dzieckiem Biblię za późno nie jest nigdy.

Tylko jaką? Na rynku dostępne są dziesiątki Biblii z obrazkami, książek z opowiadaniami na motywach biblijnych i książek uzupełniających z łamigłówkami i zabawami związanymi z historiami biblijnymi... Zatem, żeby Wam pomóc, przygotowałam dla Was zestawienie kilku z którymi miałam przyjemność, żebyście - jeśli chcielibyście kupić - mieli wstępne rozeznanie.

Część pierwsza: do czytania

1. Moja Biblia. Boża obietnica każdego dnia. (wydawnictwo Jedność)



To nasz najnowszy nabytek, szczerze powiedziawszy - moje dzieci jeszcze jej nie widziały. Ale już mogę stwierdzić, ze będzie im się podobać. Historii jest kilkadziesiąt i większość zajmuje kilka stron. Ma bardzo ładne obrazki, których jest naprawdę dużo. Tekst jest prosty, ale nie prymitywny - kilkulatkowi można spokojnie czytać i będzie wiedział o co chodzi w historii, a nie tylko dowie się jak nazywają się bohaterowie i co robią na obrazku. Nie trzeba - jeśli się nie chce - nic dopowiadać. Minusów jak na razie nie znalazłam - zobaczymy jak przedstawię ją moim dzieciom :)


2. Uśmiechnięta Biblia (wydawnictwo Vocatio)



Podstawowy plus tej akurat wersji polega na tym, że tekst niewiele różni się od oryginalnego tekstu biblijnego (choć oczywiście jest skrócony). No ale to może być też minusem, zależy jak na to patrzeć. Na pewno czyni to tę książkę bardziej odpowiednią dla starszych niż dla młodszych dzieci. Historii jest dużo (choć niektóre głupio podzielone - na przykład plagi egipskie rozbite są na trzy częsci), obrazki są naprawdę wyjątkowe. Minusy? Chwilami właśnie język, ale tylko wtedy jak nie stosujemy się do instrukcji na okładce i zamiast czytać ją dziecku w przedziale wiekowym 5-7, czytamy ją trzylatkowi :)

3. Podróże z Biblią (Wydawnictwo Djecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu)



To z kolei propozycja dla najmłodszych. Na okładce jest napisane, że nadaje się dla dzieci od dwóch lat. Ja uważam, że spokojnie już od roku. Na twardych, kartonowych stronach znalazło się miejsce na 24 historie - każda zajmuje jedną rozkładówkę z charakterystycznym obrazkiem i kilkuzdaniowym opisem. A po tego w okładki zostały wklejone sznureczki, żeby maluchowi łatwo się z nią podróżowało, jak wskazuje tytuł :) Minus: starcza na krótko. Jeśli dziecko polubi czytanie Biblii to szybko trzeba będzie kupić jakąś bardziej rozbudowaną.


4. Biblia na każdy dzień (wydawnictwo Epideixis)



To jest akurat wiekowy egzemplarz, ma ponad 20 lat, a moje dzieci odziedziczyły ją po swoim ojcu. Teraz chyba tę samą (autor ten sam - Wacław Oszajca, tytuł zbliżony) wydaje Św. Wojciech.

Ta wersja Biblii to książka dla dzieci conajmniej ośmio-dziesięcioletnich moim zdaniem. Tekstu jest dużo, obrazki pojedyńcze (znaczy jeden do każdej historii). Ciekawie jest ułożona - historie na każdy dzień roku przypisane są do konkretnego dnia z kalendarza, a zaczyna się w lipcu, po to, by historia narodzenia Jezusa wypadała dokładnie 25 grudnia.

Jeśli te cztery pozycje to dla was za mało to zapraszam tutaj, gdzie już kiedyś pisałam o Bibliach dla dzieci :)

Część druga: biblijne zabawy

Biblia w swoim bogactwie historii i zdarzeń daje nam tak naprawdę ogromne pole do popisu przy organizowaniu dla dzieci zajęć, robótek recznych i zabaw. Ja - można tak powiedzieć - od czternastego roku życia zajmuję się tym zawodowo prowadząc zajęcia biblijne dla dzieci w Kościele. Ale tak naprawdę może to robić każdy kto lubi dzieci i Biblię, wystarczy tylko pomysł albo inspiracja. No i dziecko :)

Oczywiście najprostrzym sposobem na zajęcia biblijne jest kolorowanka, którą można kupić lub ściągnąć z internetu. Poza tym - różne prace przestrzenne - mam na pintereście całą tablicę z inspiracjami. Jeśli chcecie - korzystajcie! No i wreszcie - wydawnictwa.

Mamy na przykład taką książeczkę z puzzlami:



W środku jest pięć szescioczęściowych układanek o tematyce biblijnej. Może się przydać, szczególnie jeśli organizujemy zajęcia dla jednego - na przykład własnego dziecka.

Fajnym pomysłem jest też taka ksiażka:


Jest w niej zilustrowanych kilka historii biblijnych, ale w sposób znany mamom choćby z Miateczka Mamoko: duży na dwie strony obrazek z mnóstwem szczegółów. Do tego na marginesach widnieją detale wyciągnięte z obrazka głównego, które dziecko ma za zadanie odnaleźć. Nadaje się już dla malucha!

Naszym ulubionym obrazkiem jest ten z przekrojem Arki Noego (widoczny na okładce), ale też ten z narodzenia Jezusa jest ciekawy:


Jeśli szukalibyście czegoś takiego dla starszych dzieci to mogę wam polecić Znajdź Ruperta - jak byłam dzieckiem to była jedna z moich ulubionych książek :) Jest trochę podobna do Gdzie jest Wally tylko zamiast Wally'ego szykać trzeba właśnie Ruperta, który przenosi się w czasie do różnych wydarzeń biblijnych. Ilustracje nają jeszcze więcej elementów niż te z ksiażki omówionej powyżej!

No i na koniec moje najnowsze odkrycie:


Książka zawierająca skróty historii biblijnych (raczej dla przypomnienia opowiadającemu niż do czytania dziecku) i do każdej propozycje jakiejś zabawy.



Z tej samej serii mam jeszcze Zabawy z przypowieściami i Rodzinne zabawy, które z kolei są zbiorem samych wersetów biblijnych, omówień dotyczących wspomnianej w wersecie cechy/prawdy i zabaw z nią związanych.

No, mam nadzieję, ze Was nie zanudziłam, a wręcz przeciwnie - zachęciłam do tego, żeby czytać dzieciom Biblię, która - jakby nie patrzeć jest wartościową ksiażką :)

Ten post powstał w ramach projektu Przygody z Książką.


sobota, 22 listopada 2014

Porozmawiajmy: Moje dziecko nie chce się modlić!

Na wstępie chciałam przeprosić, za to, ze tak długo nie pojawiały się nowe posty. Mamy ostatnio (rodzinnie) czas zmian, w większości pozytywnych, ale i tak potrzebujemy trochę czasu, żeby poukładać sobie pewne rzeczy na nowo. Tak więc inne rzeczy musiały poczekać. Nie ukrywam, że jest to w toku i nadal mam sporo zajęć, ale mam nadzieję, że uda mi się pisać w miarę regularnie.

Dzisiejszy post jest tekstem terapeutycznym. Dlaczego? Bo sama mam taki problem i stwierdziłam, że muszę się nad tym poważnie zastanowić. Pisanie natomiast pomaga mi w myśleniu, a mam nadzieję, że pisząc tutaj pomogę w problemie komuś jeszcze albo ktoś pomoże mnie. Bo nie sadzę, żeby wszyscy mieli w domu taki sielankowy obrazek:


Jaki zatem jest problem?

Moje dziecko nie chce się modlić!

Mój słodki i kochany Synek, który dotychczas codziennie po kolei wymieniał za kogo i za co podziękujemy Panu Bogu, od kilku dni na hasło "pomodlimy się" chowa głowę pod kołdrę i woła: "nie chcę, nie chcę!".

Dlaczego? Nie mam pojęcia. A jak sobie z tym poradzić?

Może najpierw o moim Synku: Wojtek ma trzy i pół roku. Czytać mu Biblię i modlić się z nim zaczęliśmy gdy miał trochę ponad dwa, jeśli dobrze pamiętam. Bardzo to lubi. Znaczy - czytanie do tej pory (teraz czytamy "inną" Biblię, dla starszych dzieci), a modlitwę już niekoniecznie.

Przy tym Wojtek ma jedną taką dziwną cechę, pewną odmianę perfekcjonizmu, polegającą na tym, że nie zrobi niczego kiedy nie jest tego w stu procentach pewny. Mój syn nie pójdzie do toalety sprawdzić czy może chce mu się sikać, bo nie chce i już. Nie mówił prawie nic do trzeciego roku życia, tylko niektóre słowa mu się czasem "wypsnęły", ale jak już zaczął mówić, to dopiero jak sam wiedział, że mówi dobrze i nie przekręcał prawie niczego. Teraz, jak zaczął chodzić do przedszkola - tak samo ma z angielskim. Nie lubi rysować i kolorować, bo nie wychodzi mu tak jakby tego chciał... I tym podobne. Dlaczego o tym piszę? Bo jestem przekonana, że ma to związek z jego niechęcią do modlitwy.

Wydaje mi się, że Wojtek zaczął się już zastanawiać, nad tym kim w zasadzie jest ten Pan Bóg, o którym mówią rodzice. "Jak postać z historyjek z tej ciekawej skądinąd książki ma się do tego, że trzeba słuchać mamy i czemu mam dziękować za nową zabawkę Jemu, skoro kupili mi ją rodzice? Jak to jest, że mama mówi, że z nim rozmawiamy, skoro leżymy we dwoje w łóżku i nikogo więcej tu nie ma i jak to możliwe, że na nas patrzy?"

Wojtuś po Pana Boga podchodzi nieufnie, trochę jak do pań w przedszkolu, z którymi nie rozmawia, choć wiemy, że umie mówić po angielsku, bo po powrocie z przedszkola mówi różne słowa i nam je tłumaczy. Postanowiłam więc zastosować podstawową strategię nawiązywania kontaktu Wojtka z Bogiem.

Kiedy po raz pierwszy spotykamy malutkie dziecko znajomych to nie rzucamy się na nie (a przynajmniej nie powinniśmy...) z całowaniem i przytulaniem tylko próbujemy powoli nawiązać kontakt. Mówimy "cześć", machamy, coś pokazujemy. Po to, żeby je oswoić. Tak samo postanowiłam oswoić Wojtka z obecnością Boga.

Na początek postanowiłam odwołać się do wojtkowej wyobraźni - przyszło mi z pomocą stare jak świat wyobrażenie na temat Boga siedzącego na chmurce i patrzącego z niej na świat. Kazałam Wojtkowi to właśnie wyobrazić sobie za oknem (ma łóżeczko tak ustawione, że widzi okno), a potem... pomachać i powiedzieć "cześć" do Pana Boga.

Posłuchał. Teraz codziennie macha i mówi Bogu "cześć" albo "dobranoc". Następnym etapem, który chcę wprowadzić jest dziękowanie za jedną rzecz dziennie. A co jeszcze można zrobić?

Rozmawiać!
Jeśli masz taki problem jak ja najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, jest rozmawianie z dzieckiem o Bogu, opowiadanie o nim. Dziecko może jest wierzące z urodzenia, ale kiedy zaczyna się zastanawiać staje się agnostykiem! Tak jak i dorosły, musi sobie pewne rzeczy poukładać, przenieść bohatera opowieści na prawdziwe życie, a Boża ponadnaturalność i niesamowitość nie ułatwia. Dziecko musi Boga poznać, a ponieważ nie potrafi jeszcze czytać, nie jest w stanie zrobić tego bez pomocy. Zresztą - czytającemu dziecku też przyda się przewodnik.

Dawać przykład!
Nie chcesz się pomodlić? Okej, w takim razie ja się pomodlę. Módl się. Tak, żeby dziecko widziało to i słyszało.

Nie naciskać!
Nie można komuś kazać wierzyć. Nie można kogoś zmusić, żeby zrozumiał coś szybciej. Każdy ma swój czas. Postępuj powoli i delikatnie. Jeśli Twoje dziecko staje okoniem na hasło "modlitwa" - odpuść na kilka dni, a po tym czasie zaproponuj może jakąś inną formę?

Użyć wyobraźni!
Jesteście muzykalni? A może lubicie malować? Dlaczego z tego nie uczynić modlitwy? Czy nie można rozmawiać z Bogiem śpiewem, jak Dawid? Czy modlitw nie można przedstawić za pomocą obrazu? A jakby tak zmienić porę albo miejsce? Może Twojemu dziecku po prostu znudziła się dotychczasowa forma modlitwy? Przykładowo: Ojcze nasz jest bardzo piękną modlitwą, którą kazał się nam modlić Pan Jezus. Ale czy klepana z pamięci codziennie lub nawet co tydzień dalej będzie piękna i poruszająca?

A jakie Wy macie pomysły, żeby przekonać do modlitwy niechętne dziecko?

środa, 17 września 2014

Kilka pytań do: Magdaleny Liskowiak

Przyszła pora na kolejny wywiad - tym razem wzięłam na spytki Magdalenę Liskowiak, wieloletnią nauczycielkę szkółki niedzielnej, która w swoim czasie była też liderką tejże, a prywatnie moją Mamusię, która jest jednym z moich szkółkowych autorytetów i bezpośrednich sprawców tego, że i ja zajęłam się uczeniem dziećmi.



Jak i dlaczego zaczęła się Twoja praca wśród dzieci w kościele? Jak długo to robiłaś?

Zaczęło się przypadkiem. Miałam dziecko w wieku szkółkowym, które usłyszało od troszkę nieodpowiedzialnej (a może tylko takiej, która nie znała się na dzieciach) cioci, że pójdzie do piekła bo "wszyscy zgrzeszyli i karą za grzech jest śmierć". A jak już zaczęłam tłumaczyć mojemu dziecku, to się okazało, że to jest to i potem już było tylko lepiej. I tak przez ponad 20 lat.

Co jest najważniejsze w pracy z dziećmi?

Najważniejsze to nie zapomnieć, jak to jest być dzieckiem. Prócz tego trzeba być zawsze przygotowanym. I nie można bać się powiedzieć: "nie wiem" - ale zaraz trzeba dodać :"dowiem się i ci powiem"

Jakie cechy powinien mieć dobry nauczyciel szkółki niedzielnej?

Musi być Bożą własnością - przede wszystkim. Poza tym musi być cierpliwy, uczciwy wobec dzieci i mieć zrozumienie.

Jaka jest Twoja ulubiona forma pracy z dziećmi?

Najbardziej ulubiony - flanelograf. Bo jest prosty w użyciu i daje nieograniczone możliwości. A poza tym wiele innych.

Dlaczego Twoim zdaniem ważna jest ewangelizacja dzieci?

Bo jak się nawraca dziecko, to cały człowiek się nawraca - taki, który ma całe życie przed sobą. Bo dziecko najlepiej przyjmuje ewangelię. Bo jeśli dziecko podejmie decyzję pójścia za Panem, to prawie na pewno jest to decyzja na całe życie.

Czy masz jakąś taką lekcję biblijną, która przeprowadzasz z większym entuzjazmem? Jak ona wygląda, krok po kroku?

O Nehemiaszu. To mój idol :) Ale za każdym razem sama lekcja wygląda inaczej. Zależy od wielu czynników: wieku i ilości  idzieci, miejsca, w którym odbywa się lekcja, posiadanych pomocy itp.

Dziękuję! 

niedziela, 7 września 2014

Biblioplastyka: Wielkie dzieło = wielka frajda!

No i rok szkolny się zaczął. Dziś u nas, na szkółce odbyła się inauguracja roku szkolnego, na którą złożyło się nie tylko błogosławieństwo dzieci, ale też modlitwa o mądrość dla nauczycieli, obwołanie nowego lidera, zebranie z rodzicami i pierwsze, jeszcze luźne zajęcia. Tak więc - ruszyliśmy pełną parą!

A dziś będzie notka inspirowana projektem, który zamierzamy realizować podczas tego roku szkolnego. Jaki to będzie projekt - zdradzę wam na samym końcu, teraz porozmawiajmy o... Rozmiarach!

Zazwyczaj na szkółce jest taki punkt programu jak zajęcia plastyczne. Bywają one różne - w zależności od kreatywności nauczyciela wahają się od kolorowanki aż do wieloczęściowych zabawek. Różny jest też ich rozmiar - są takie, które można wkleić do zeszytu, takie, które dzieci zabiorą do domu bez problemu i takie, których objętość nie zostanie pozytywnie przyjęta przez rodziców. Są też takie, których do domu się nie zabiera, bo a) są zbyt duże, b) nie wiadomo, kto miałby je zabrać. Mowa o pracach zbiorowych.

Być może większe nie znaczy lepsze. Ale na pewno większe znaczy bardziej efektowne. A dzieci lubią efektowne rzeczy - to po pierwsze. Po drugie - dzieci to stworzenia stadne. Owszem, lubią robić coś samemu, ale również - a może jeszcze bardziej, szczególnie w wieku przedszkolnym i w okolicach wczesnej szkoły podstawowej - lubią robić coś wspólnie.

Praca grupowa uczy współpracy, cierpliwości, wybaczania i miłości bliźniego jak nic innego! Jest praktycznym zastosowaniem wartości chrześcijańskich, które chcemy przekazać dzieciom na szkółce :)



A jak to zrobić? Banalnie proste! Potrzebny tylko duży arkusz papieru i pomysł na to co nasz wspólny plakat ma przedstawiać. Oczywiście musi to być związane z tematem lekcji, najlepiej sprawdza się coś co jednocześnie będzie symbolem głównej prawdy poruszanej na zajęciach, na przykład:

Źródło

  • przy stworzeniu świata plakat zatytułowany "Dziękuję Boże, że stworzyłeś..." z przyklejonymi zwierzętami, roślinami i innymi stworzonymi przez Boga rzeczami, na przykład powycinanymi z gazety
  • wielka tęcza zrobiona na szkółce o Arce Noego,
  • kontur owcy, wypełniany kulkami z waty, kiedy opowiadamy o dobrym pasterzu,
  • pień drzewa do którego przykleimy liście zebrane za spacerze, a potem przygotowaną wcześniej przez nauczyciela głowę Zacheusza, wystającą spomiędzy liści,
  • duża, zielona, trójlistna koniczyna, na której możemy wyjaśnić co to jest Trójca Święta...
I tym podobne.

Co do techniki wykonania takich prac, to najlepiej sprawdzają się wszelkiego rodzaju wyklejanki albo odbijanie dłoni.

Jest jeszcze jeden, bardzo duży plus takich wielkich, wspólnych prac plastycznych - jeśli macie własne pomieszczenia, takie prace -powieszone na ścianie - nadadzą sali szkółkowej niepowtarzalny charakter! A dzieci będą mogły pochwalić się przed rodzicami :)

No i tutaj przechodzimy do naszego tegorocznego projektu. Ponieważ nasz Kościół nie ma własnej sali, tylko wynajmujemy dwie niewielkie sale od innego kościoła, nie możemy wieszać w salce szkółkowej żadnych obrazków na ścianach. Dlatego wymyśliłam, że przez najbliższy rok, na każdej szkółce, będziemy wykonywać grupową pracę na rolce papieru, którego nie będziemy rozdzielać na części, ale przewijać, żeby na koniec roku powstało coś na kształt panoramy zajęć. Całość, ostatniej niedzieli roku szkolnego, rozwiesimy na ścianach i zrobimy wystawę dla wszystkich zborowników. Efektami podzielę się oczywiście tutaj :)

niedziela, 31 sierpnia 2014

Porozmawiajmy: Współpraca z rodzicami

Witam Was po - niezamierzonej - wakacyjnej przerwie. Obiecywałam, ze posty będą pojawiać się mimo wakacji, ale nie dałam rady... I niestety nie było to spowodowane wakacjami, ale epidemią ospy wietrznej, która dotknęła moje dzieci i - tak! - mojego męża. Większość wakacji spędziłam więc robiąc za sanitariuszkę :) No ale jutro pierwszy września, więc pora skierować pociąg do zajęć biblijnych dla dzieci na odpowiednie tory!

Dziś chciałabym podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na temat współpracy nauczyciela szkółkowego z rodzicami.

Nie ukrywajmy - od rodziców wiele zależy. Jeśli rodzice traktują szkółkę jak przechowalnie dla dzieci na czas kazania to choćby się nauczyciel dwoił i troił to sam nic nie osiągnie. Nauczyciel szkółki niedzielnej działa w cieniu - pastor i starsi nie bywają na szkółce, nie wiedzą co się tam dzieje. Wiedzą dzieci i - z tego co dzieci opowiedzą - rodzice. Rodzice natomiast tworzą Kościół, a Kościół to twór którego głosu słuchają pastor i starsi. Tak więc dopiero stąd mogą dowiedzieć się co dzieje się na zajęciach dla dzieci. Wygląda to mniej więcej tak:


Pastor i starsi będą traktować poważnie to co robi nauczyciel jedynie wtedy, kiedy poważnie szkółkę będą traktowali rodzice dzieci uczęszczających. Jak to osiągnąć?

Po pierwsze - informuj!

Każdy lubi, kiedy inni się z nim liczą. Jeśli chcemy, by rodzice traktowali nas poważnie, my też musimy tak ich traktować. Co to znaczy w praktyce? To znaczy, że rodzice powinni wiedzieć jak najwięcej.

Kiedy we wrześniu świeży rodzic powierza po raz pierwszy, drugi, a nawet i siedemnasty pod opiekę cioci szkółkowej swojego wychuchanego trzylatka i zostaje w głównej sali słuchając kazania to - uwierzcie, wiem, co mówię! - nie słyszy tego kazania. Owszem, słucha. Usilnie się stara. Ale nic do niego nie dociera. Dlaczego? Bo przez cały czas trwania zastanawia się czy jego dziecko nie płacze, nie rozrabia, słucha się, potrafi wykonać to co polecił nauczyciel i tak dalej... Przy tym co chwilę zerka albo na zegarek, albo na drzwi, czekając kiedy będzie odpowiednia godzina i wypatrując cioci szkółkowej prowadzącej uryczanego, wysmarowanego klejem trzylatka z obciętymi samodzielnie podczas zajęć włosami (bo może nauczycielka nie zauważyła i sam wziął nożyczki!).

Najczęściej ten scenariusz się nie sprawdza, a trzylatek wbiega radośnie po kilku taktach piosenki granej na zakończenie, ściskając w ramionach wątpliwej jakości malunek. Czy to wystarcza, żeby uspokoić skołatane serce rodzica? Niekoniecznie. Dlatego po nabożeństwie do ciociu ustawi się kolejka rodziców spragnionych wiedzy. Ciocia oczywiście odpowie na wszystkie pytania, uspokoi i zapewni, że dziecko się na szkółce spisało niesamowicie dzielnie. I teoretycznie powinno to wystarczyć...

A jak jest w praktyce? Rodzice już w październiku przyzwyczajają się do nowej sytuacji. Czy to znaczy, że nie trzeba już im mówić, jakie dzielne mają dziecko? Wręcz przeciwnie! Teraz to nauczyciel powinien ustawiać się do nich w kolejce. W momencie, kiedy doceniamy czyjeś dziecko to tak jakbyśmy chwalili rodzica. A kto nie lubi, kiedy się go chwali?

A co jeśli dziecko niekoniecznie zawsze jest grzeczne? O tym też trzeba mówić. Bo świadczy to o zainteresowaniu nauczyciela wychowankami. A zainteresowanie zawsze się liczy.

O czym jeszcze należy informować i w jakiej formie?
  • O zasadach działania szkółki i programie przewidzianym na dany rok/semestr - najlepiej podczas krótkiego zebrania rodziców.
  • O tematach poruszanych na zajęciach - można je wpisywać do zeszytów, jeśli dzieci je mają lub po prostu mówić o nich podczas rozmowy z rodzicami po szkółce.
  • O wydarzeniach, które mają nastąpić - znów: zeszyty lub rozmowa. Można też przygotować specjalny list do rodziców i rozdać dzieciom albo bezpośrednio rodzicom.
  • O osiągnięciach - najlepiej w towarzyskiej rozmowie. Ale pamiętajmy o tym, że każdy lubi się swoim dzieckiem chwalić - pomogą w tym w/w wydarzenia: może występ dzieci z okazji świąt lub wystawa prac na zakończenie roku?
Po drugie - angażuj!

Tak jak pisałam - nawet całkiem świeży rodzic w październiku przyzwyczaja się, że może w spokoju posłuchać kazania, bez konieczności uciszania małoletnich albo czytania szeptem książeczek, żeby się dziecku nie nudziło. Od docenienia komfortu jest już blisko do tego, by przyjąć ten komfort jako coś co się prawnie należy. A od tego już niestety bardzo blisko do zrzucenia odpowiedzialności za dziecko na nauczyciela. Jak do tego nie dopuścić? Angażować i wymagać.

My, nauczyciele, jesteśmy po to, by rodzicom pomóc. Ale pomoc to nie jest wyręczenie w wychowywaniu w wierze. Ile można przekazać dziecku podczas jednej godziny w tygodniu? Niewiele, prawda? Dlatego potrzebne jest uzupełnianie się między rodzicami i nauczycielami. Jak to zrobić?
  • Zadawaj dzieciom "coś do domu". Może to być obrazek do pokolorowania, werset do nauczenia i tym podobne.
  • Zaangażuj rodzica do przygotowania przedstawienia świątecznego. Dzieci tylko na szkółce nie nauczą się tekstu kolęd, bo jest na to za mało czasu. No i potrzebna będzie pomoc przy przygotowaniu kostiumów!
  • Niech będzie taki okres w roku, kiedy nie ma zajęć zorganizowanych dla dzieci (najlepiej wakacje). W tym czasie to rodzice będą musieli zając się podczas nabożeństwa swoimi pociechami. Myślę, że dobrym sposobem jest ustalenie dyżurów wśród rodziców - wtedy mogą docenić bardziej to, co robią dla nich nauczyciele. W naszym kościele posunęliśmy się o krok dalej - również w ciągu roku szkolnego będzie kilka takich niedziel, kiedy za zajęcia dla dzieci będą odpowiadali rodzice.
Po trzecie - nie przesadzaj!

Praca wśród dzieci to twoja służba i twoja pasja. Rodzice - mimo, że są rodzicami - nie muszą tego kochać (tej służby, nie swoich dzieci :D). Prócz tego - oni są ze swoimi dziećmi cały tydzień i czasem po prostu chcą posłuchać kazania. Dlatego nie wymagaj zbyt wiele. Odpuść, jeśli notorycznie nie przynoszą zeszytu dziecku i przemyśl, czy w przyszłym roku nie zmienić systemu na zeszyty stacjonarne, które będą uzupełniane tylko na szkółce i dzieci będą je zabierać dopiero na koniec roku. Nie napiętnuj nienauczonych wersetów i niepokolorowanych obrazków - owszem, to, że jest to nie zrobione to wina rodziców, zwłaszcza w przypadku małych dzieci, ale napominanie nie przyniesie wymiernych efektów. Jeśli nie ma w nich chęci to i tak nie będą tego robić, więc moze lepiej zrezygnować na jakiś czas z tej części szkółki na rzecz rozbudowania na przykład nauki piosenek? Trzeba być elastycznym i metody dostosować nie tylko do dzieci, z którymi się pracuje, ale też do ich rodziców.

Życzę powodzenia i owocnej współpracy, na ten nowy rok szkolny! Sobie również :)

wtorek, 15 lipca 2014

Kilka pytań do: Grzegorza Skrobarczyka

Tak jak obiecywałam - dziś po raz pierwszy chcę Wam przedstawić kogoś, kogo pasją są dzieci, rodziny i służba Bogu związana z nimi. Mam nadzieję, że Was to zainspiruje!

Greg Skrobarczyk to lider organizacji King's Kids Polska, która zajmuje się działalnością misyjną wśród dzieci i rodzin. Organizują spotkania dla dzieci, warsztaty kreatywnego uwielbienia dla rodzin, rodzinne wyjazdy misyjne (byli już w między innymi w Berlinie, a teraz odwiedzają Sycylię!), a także wiele innych ciekawych rzeczy. Zapraszam na ich stronę (link powyżej), a także na fanpage na facebooku.

Greg zgodził się odpowiedzieć mi na kilka pytań związanych z służbą wśród dzieci:

Jak i dlaczego zaczęła się Twoja praca wśród dzieci w kościele? Jak długo to robisz?

Miałem wtedy 11 lat i podczas wizyty gości ze Szwecji na dużej ewangelizacji w Katowicach pomagałem grać i prowadzić zajęcia. Pewna młoda kobieta, która prowadziła wtedy zajęcia dla dziec,i po zakończonych zajęciach podeszła do mnie i wypowiedziała proroctwo, że Pan Bóg będzie mnie używał wśród dzieci. Wtedy w ogóle nie myślałem o tym. Bardziej chciałem się pokazać z umiejętnościami aniżeli skupiać się na proroctwie. Bylem dzieciakiem więc nie rozumiałem różnych rzeczy ale to słowo powracało do mnie w snach i myślach. Ktoś zasiał więc Bożą wizję we mnie. 
Wielką rolę odegrali też moi rodzice , to oni zaufali Panu Bogu i wysłali mnie w nieznane: jako 15 latka do Niemiec, Albanii , Rumunii. Bez umiejętności posługiwania się językiem obcym. Tam też byli ludzie którzy zainwestowali w moje życie i do tej pory inwestują. Misje zmieniły moje życie na zawsze.

Co jest najważniejsze w pracy z dziećmi?

Miłość i pasja do pracy. I bycie szczerym.

Jakie cechy powinien mieć dobry nauczyciel szkółki niedzielnej?

Przede wszystkim musi to być Boży Człowiek świadomy swego celu i tożsamości w Chrystusie. Pełen pasji, kochający dzieci, nie bojący się konfrontacji i przyznający się do swoich błędów.

Jaka jest Twoja ulubiona forma pracy z dziećmi?

Kreatywna forma słuchania głosu Bożego i bycie mu posłusznym.

Czy możesz nam ją przybliżyć?

Siadamy z dziećmi i rozmawiamy o tym co wydarzyło się w zeszłym tygodniu za pomocą 6 przedmiotów (muszla, klocek, kwiat, kamień,pompon, owoc) 
Przez pokazanie rzeczy o które możemy się modlić, które wydarzyły się w minionym tygodniu i przechodzenie przez 5 kroków (pojednanie, wdzięczność, wypełnienie, wyciszenie, gotowość) chcemy przynieść Bogu radość do Jego serca. Kiedy jesteśmy w Jego obecności - pojednani i najpierw przyniesiemy Jemu radość to On sam będzie nam w wyciszeniu pokazywał co powinniśmy zrobić).
Wtedy idziemy z Bożym głosem - albo na zewnątrz albo robimy coś na miejscu - np. pisaliśmy kartki i zbieraliśmy pieniążki dla ofiar które straciły swoich najbliższych w tragedii zawalonego budynku w Bangladeszu - odpowiedź była niesamowita.


Dlaczego Twoim zdaniem ważna jest ewangelizacja dzieci?

80% nawróconych chrześcijan podjęło decyzję w wieku od 4 do 14 lat. Kiedy dzieci podejmują decyzję pójścia za Jezusem i jest więcej niż pewne, że naprawdę za nim pójdą (statystyki).

Czy masz jakąś taką lekcję biblijną, która przeprowadzasz z większym entuzjazmem? Jak ona wygląda, krok po kroku?

Mam ich wiele. Głownie zajęcia rodzinne (filmik z takich zajęć do zobaczenia tutaj), a poza tym słuchanie głosu Bożego, temat mocnych fundamentów w życiu, misja, wstawiennictwo...

Dziękuję!

poniedziałek, 14 lipca 2014

Pomysł na: Przeżywanie historii razem z dziećmi

O tym, że "zwykłe" opowiadanie historii jest nudne, pisałam już niejednokrotnie :) Staram się podsyłać Wam pomysły, jak można to zrobić inaczej: pisałam już o budowaniu świata przedstawionego z elementów. Dziś chciałabym zająć się odgrywaniem historii razem z dziećmi.

Odgrywanie historii nie ma nic wspólnego z przedstawieniem/dramą/teatrzykiem. Chodzi tu raczej o to, żeby dziecko mogło przeżywać to samo (oczywiście na mniejszą skalę...) co przeżywali bohaterowie historii. Dziecko nie jest aktorem, ale odwiedza miejsca (stworzone za pomocą symbolicznej scenografii) i wykonuje te czynności, które występują w opowieści. To wzbudza w dziecku emocje, historia jest dynamiczna, a dziecko podekscytowane, a to z kolei sprzyja zapamiętaniu.

Dobrymi historiami na takie zajęcia będą "opowieści drogi". Wszędzie tam gdzie bohaterowie wędrują i mają do spełnienia jakieś zadania więc na przykład:

- Abraham,
- Jakub,
- Józef (patriarcha)
- Mojżesz (wyjście z Egiptu),
- Eliasz,
- Jonasz,
- Jezus (np. wjazd do Jerozolimy i wydarzenia w świątyni, ale tu raczej wcielamy się w ludzi go witających)
- Paweł.

Wczoraj wykorzystałam tę metodę przy szkółce o Jonaszu. Jonasz w ogóle jest moim ulubionym bohaterem i bardzo lubię opowiadać o nim dzieciom. Historia ta ma wiele zastosowań: można wyciągnąć z niej prawdę o posłuszeństwu Bogu, o tym, że Bóg jest wszędzie i zawsze nas słyszy, że jest łaskawy i zawsze przebacza winy, których żałujemy, można odnieść tę historię do zmartwychwstania Pana Jezusa (Jonasz był w brzuchu ryby trzy dni, to prawie tak jakby umarł) lub tak jak ja zrobiłam: historią o Jonaszu zainspirowałam dzieci do modlitwy o nasze miasto - Londyn.

Przygotowanie

Samo przygotowanie do opowiadania historii metodą odgrywania jest dość proste: nie potrzebujemy obrazków, skomplikowanych pomocy, ani nic trudno dostępnego. Potrzebujemy sprzętów dostępnych na codzień i trochę wyobraźni.

W sali, w której odbywają się zajęcia należy ustawić kilka stacji. W przypadku Jonasza będą to:
- dom Jonasza (na przykład kontur z taśmy malarskiej przyklejony na ścianie) - opcjonalnie,
- statek (skrzynia, kanapa, wielki karton. W wersji luksusowej maszt z kija od miotły i żagiel z ręcznika),
- wielka ryba (stół przykryty ciemną narzutą),
- Niniwa (zbudowana z klocków lub namalowany duży plakat przedstawiający miasto) - opcjonalnie.
Najważniejszymi punktami są oczywiście statek i ryba, choć wczoraj dzieci były niepocieszone, że nie zbudowałam miasta...

Jak opowiadać?

Dynamicznie! To podstawowa cecha tej metody. Podczas opowiadania dzieci cały czas się przemieszczają i wykonują to co robił Jonasz.

Zaczynamy w domu. Dzieci nasłuchują tak jak Jonasz głosu Boga. Potem udają, że się przestraszyły iwreszcie razem wędrujecie na statek.
Na statku Jonasz (i dzieci) zasypia, a dookoła trwa burza. Fale będzie udawać niebieska chustka, którą opowiadający macha "zalewając" statek. Później dzieci zostają tak jak Jonasz wyrzucone za burtę - na podłogę, gdzie udają pływanie, a opowiadający otwiera pysk wielkiej ryby, czyli odsłania jedną część narzuty przykrywającej stół, a dzieci wpływają do środka.
W brzuchu ryby jest ciemno i śmierdzi rybami. Ciemność załatwia nam narzuta, żeby śmierdziało dajemy dzieciom do powąchania rybę - na przykład przynosimy puszkę tuńczyka (lepiej przełożyć do pudełeczka, żeby nikt się nie skaleczył).
Po modlitwie Jonasza ryba nas wypluwa, czyli wychodzimy na zewnątrz i maszerujemy (w kółko, żeby było trochę dłużej) aż do Niniwy, gdzie ogłaszamy Boże Słowo. Mówimy dzieciom co zrobili mieszkańcy Niniwy i na tym historię możemy zakończyć.
Jeśli chcemy opowiedzieć jeszcze co stało się dalej (proponuję to raczej zostawić dla trochę starszych dzieci, nie dla trzylatków, bo może być za dużo. Tak od pięciu wzwyż.) musimy uszykować jeszcze liść - na przykład papierowy (to krzew rycynusowy) i robaka (oczywiście nie żywego, sztucznego), ewentualnie szałas dla Jonasza. No i postępujemy dokładnie tak jak wcześniej: budujemy z Jonaszem szałas, wyrasta krzew, potem jak Jonasz idzie spać robak krzew podgryza i roślina usycha.*

Jeśli chcecie tak jak ja wykorzystać tę historię do modlitwy o miasto, w którym mieszkacie proponuję przynieść na zajęcia jeszcze mapę/plan miasta i jakieś pocztówki lub zdjęcia przedstawiające miejsca w waszym mieście. Mapę rozłóżcie na podłodze i poukładajcie pocztówki w odpowiednich miejscach. Pokaż też dzieciom gdzie znajduje się wasz kościół i gdzie mieszkają jeśli ty wiesz lub oni wiedzą. Potem połóżcie wszyscy ręce na mapie i pomódlcie się. W przypadku młodszych dzieci dobrze sprawdza się jeśli modli się prowadzący a dzieci powtarzają. Pamiętajmy tylko, że ta modlitwa musi być prosta, żeby dzieci ją zrozumiały.

Jeśli zechcesz wykorzystać mój scenariusz pamiętaj, że potrzebne jest jeszcze coś co dzieci zabierają do domu, jakaś praca plastyczna. Oto moje propozycje:


Źródło

Źródło 
Przy ostatniej pracy oczywiście zamiast monety wsadzamy Jonasza :)

Mam nadzieję, że te informacje się Wam przydadzą, mimo, że zaczęły się już wakacje. Ale może macie swoje foldery z pomysłami? Zawsze możecie to tam wrzucić!
______________________

*Wersja z krzewem i robakiem daje nam więcej możliwości później - możemy opowiedzieć dzieciom, że Bóg może użyć każdego, nawet małego robaka. Możemy nauczyć ich piosenki o małym żuczku/małych wróbelkach. Wreszcie - możemy przynieść na szkółkę żelkowe robaki i poczęstować dzieci.

piątek, 11 lipca 2014

Fotorelacja: Co nam wyszło z eksperymentu?

Jakiś czas temu pisałam o tym, ze mam zamiar przeprowadzić szkółkowy eksperyment, polegający na zbudowaniu dzieciom stanowisk do pracy i daniu im wyboru co chcą robić. Pamiętacie?

Zrobiłam to na szkółce poświęconej Jozjaszowi. Zbudowałam małą świątynię, mur z samoprzylepnych karteczek, postawiłam tron, zrobiłam zwój i przygotowałam dla dzieci małe skarbonki, które mieli samodzielnie ozdobić:






Na samym początku odbyła się część wspólna: modlitwa i opowiadanie historii:



A potem dzieci zajmowały się tym czym same chciały. Oczywiście niemal wszyscy (prócz mojego synka...) przymierzali koronę i siadali na tronie:








Pomocnicy też skorzystali :)

Dużą popularnością cieszyły się skarbonki, do których wrzuciliśmy po skończonej pracy czekoladowe monety:




Ale największym fenomenem okazał się zwój z historią:








Dzieci również dokładnie obejrzały plakat przedstawiający świątynię, pobawiły się w naprawianie ściany z karteczek, a pod koniec szkółki większość schowała się pod stołem i rysowała :)

Jeśli jest eksperyment to muszą być i wnioski:
  • Przy zastosowaniu takie formy dzieci się nie nudzą. Wybierają to co ich interesuje i poświęcają temu tyle czasu ile same chcą. W każdej chwili mogą zmienić zajęcie, co sprzyja zachowaniu ich uwagi przez cały czas trwania zajęć.
  • Dzieci potrzebują, prócz usłyszenia historii w grupie, zaznajomić się z nią osobiście. Stąd zainteresowanie zwojem - cztero- i trzylatki studiowały go przez kilkanaście minut! I nie była to tylko zasługa formy, choć forma też była ważna, bo wzbudziła ich ciekawość.
  • Dzieci potrzebują też miejsca, żeby uciec. Nie każde dziecko jest istotą społeczną, niektóre czasem potrzebują się schować i pobyć same, oderwać się na chwile od grupy rówieśników. Dlatego Mała Świątynia pod stołem była dobrym pomysłem - tam dziecko introwertyczne mogło się wyciszyć i odpocząć od innych ludzi.
  • Jeśli przeprowadza się szkółkę w formie wolnych stanowisk potrzeba pomocników. Osób dorosłych (lub starszych, nam pomagała dziewczynka dwunastoletnia) musi być conajmniej tyle, żeby jedna osoba przypadała na dwa stanowiska, przy czym żadna z osób odpowiedzialnych za prezentowanie stanowiska dzieciom nie może zajmować się robieniem zdjęć lub opieką nad młodszymi dziećmi. My stanowisk mieliśmy 6 i było nas troje - niby wszystko dobrze, ale mój mąż głównie miał za zadanie robić zdjęcia i zajmować się naszą młodszą córeczką, przez co chwilami nie wyrabialiśmy i dzieci musiały czekać na pomoc lub instrukcje. W związku z tym taka forma nadawać się będzie raczej na większe imprezy, kiedy jest dużo dzieci i jednocześnie dużo pomocników. Myślę, że dobrze sprawdzi się podczas na przykład plenerowej ewangelizacji, co mam nadzieję już wkrótce sprawdzić :)
_____________________

Rok szkolny w Wielkiej Brytanii się kończy, przez co czeka nas teraz przerwa wakacyjna również na szkółce. Ale nie spoczywamy na laurach! Przed nami ewangelizacja, na nabożeństwach odbywać się będą zajęcia zastępcze, za które odpowiadać będą rodzice, a na blogu prócz artykułów ze znanych Wam już kategorii (w których nadal zamierzam Was inspirować!), pojawią się nowe :) Między innymi seria wywiadów z ludźmi związanymi ze służbą wśród dzieci, bo chciałabym zaprezentować też inny punkt widzenia, nie tylko mój. Zaplanowałam jeden wywiad na miesiąc, pierwszy już we wtorek, więc wypatrujcie nowych postów!