sobota, 14 czerwca 2014

Porozmawiajmy: Dokąd zmierzamy?

Miałam dziś pisać zupełnie o czymś innym, ale przeczytałam ten artykuł. I nie mogę zostawić tego bez komentarza.

Wiele rozmawiałam ostatnio z człowiekiem, który jest bardzo zaangażowany w służbę wśród dzieci, od wielu lat. Jedną z najważniejszych prawd, które wyniosłam z tych rozmów, jest to, że Kościół powinien służyć Bogu całymi pokoleniami. Jak najbardziej się z nim zgadzam - w końcu z Księdze Jozuego (24:15) jest mowa o tym, że służyć będzie Bogu cały dom: cały to nie znaczy tylko mama, tylko tata, czy tylko rodzice. Cały dom to również małe dzieci i zniedołężniali starcy, każdy tak jak umie, wszyscy RAZEM.

Przez pewien czas nie udzielałam się w służbie - miało to związek z emigracją, zamążpójściem, potem ciążą, maleńkim dzieckiem, drugą ciążą i już dwójką dzieci. Trwało to jakieś cztery lata. W tym czasie zmieniło się wiele i odkrywając te zmiany coraz szerzej otwieram oczy. Kiedy "odchodziłam na urlop" zostawiłam za sobą zajęcia biblijne, szkółki niedzielne, dzieci poznające Biblię i ewangelizowane. Teraz bardzo aktywnie szukam materiałów, artykułów i pomysłów na temat pracy wśród dzieci i zaskakuje mnie to co znajduję.

To nie jest tak, że nie idę z duchem czasu. Że mam coś przeciwko prezentacjom multimedialnym, nagłośnieniu podczas uwielbiania albo perkusji. Aż taka stara to nie jestem... Ale KOŚCIÓŁ DZIECIĘCY? Poważnie? Zaszliśmy w miejsce, gdzie już nawet w Kościele rodzina jest nieważna? Dlaczego rozdziela się dzieci z rodzicami na czas trwania całego nabożeństwa?

Autorka artykułu pisze, że Kościół dla dzieci to nie „przechowalnia” dla maluchów na czas niedzielnego nabożeństwa. A dla mnie tym właśnie jest. Owszem - dzieci poznają tam Boga. Jest uwielbienie, nauczanie, wszystko jak w "prawdziwym" kościele. Ale dla mnie to zdejmowanie odpowiedzialności z rodziców. Dziecko cały tydzień chodzi do żłobka, przedszkola, szkoły i na zajęcia dodatkowe, a w niedzielę do Kościoła dziecięcego i rodzice nie muszą się już martwić nauka samodzielnego jedzenia, nocnikowaniem, czytaniem, zabawą, rozwojem duchowym. Są od tego specjalistyczne zajęcia.

Dzieci również potrzebują pokarmu duchowego, lecz dostosowanego do ich potrzeb i możliwości przyswajania
A i owszem. Pokarmu, znaczy nauczania. Od tego mamy szkółki. Moim skromnym zdaniem, wielu dorosłych też by ze szkółek skorzystało. W końcu jak Pan Jezus chodził po ziemi,to tak samo dzieciom jak i dorosłym opowiadał historyjki... No więc pokarm, czyli nauczanie to tak, tu się zgodzę, niewiele dzieci zrozumie coś z kazania. Ale co jest takiego strasznego w uwielbianiu, czego dziecko tam nie zrozumie? W zbieraniu kolekty? Być może nie do końca załapie wieczerzę, ale od tego są rodzice, by mu wytłumaczyć, a nie wiem dlaczego nie miałyby brać w niej udziału - w końcu wiele z nich jest nawróconych, a nawet ochrzczonych Duchem Świętym, niektóre też wodą. Dlaczego dziecko nie może być na nabożeństwie ze swoimi rodzicami?

W trakcie nabożeństw dzieci powinny przebywać w odpowiednim dla nich środowisku pod opieką doświadczonych i odpowiedzialnych nauczycieli i opiekunów.
No owszem. Ale co - rodzice są niedoświadczeni i nieodpowiedzialni? Kościelna ławka jest nieodpowiednia dla dzieci? Gryzie każdego poniżej 16 roku życia?

Podobno to - Kościół dla dzieci - działa i się sprawdza. Podobno. I owszem, w Kościele w którym jest na przykład tysiąc osób dorosłych, ciężko byłoby wysłać na przykład czterysta dzieci w połowie nabożeństwa na szkółkę. Ale w Polsce takich zborów nie ma... Rozumiem ideę nabożeństw dla dzieci, odbywających się raz w miesiącu na przykład. Kiedy to dzieci mają zajęcia przez cały czas trwania "normalnego" nabożeństwa i są to zajęcia bardziej rozbudowana, zbliżone do spotkania dla dorosłych. Rozumiem też ideę robienia nabożeństw rodzinnych, kiedy to podczas "normalnego" nabożeństwa śpiewane są dziecięce pieśni, a Słowo przekazywane jest prostym językiem, z elementami interaktywnymi. Rozumiem i popieram. Izolowanie dzieci od rodziców w trakcie nabożeństwo nie rozumiem i poprzeć nie mogę. Wmawianie rodzicom, że ktoś inny zadba o rozwój duchowy ich dzieci jest dla mnie karygodne.

A już najwięcej o samej autorce mówi ostatni akapit artykułu:
Dodatkowym atrybutem kościoła dziecięcego jest to, że służba dzieciom jest doskonałym miejscem wzrostu dla tych, którzy chcieliby wejść w służbę Bogu. Zabawa i nauka z dziećmi daje unikalną przyjemność oraz przygotowanie do organizacji i nauki w innych sferach życia Kościoła. Tych wszystkich, którzy uważają, że chcieliby służyć Bogu, zachęcam do rozpoczęcia służby z dziećmi. Kościół dla dzieci daje ogromne możliwości rozwoju i duchowego wzbogacenia. A przecież o to nam wszystkim chodzi! 

No skandal, jak dla mnie. To co - jak się służy dzieciom, to się nie służy Bogu? To jest jakiś gorszy rodzaj służby w Kościele? Na dzieciach można poeksperymentować? A potem, w zależności od wyników tych eksperymentów przenieść to co się sprawdziło na ten poważny, dorosły Kościół?

Ja tych wszystkich, którzy chcieliby zacząć zachęcam do robienia kawy po nabożeństwie albo wyświetlania pieśni, a nie do nauczania dzieci. Do służby dzieciom to zachęcam tych, którzy tego naprawdę chcą i którym na sercu leżą dzieci, a nie potrzebują od czegoś zacząć wspinaczkę po szczeblach kościelnej kariery.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Powiedz mi, co o tym myślisz :)